Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

lonu stał srebrny — tak jest — cały srebrny samowar w kształcie urny i mnóztwo niepotrzebnych błyszczących herbacianych przyrządów, stała saska porcelana herbowna, i służba w liberyi za krzesłami. Trzeba więc było przejść do drugiéj sali i znowu tę nieszczęśliwą prowadzić rozmowę, która szła kulejąc i padając co chwila. Jednemu Zdzisiowi siedzącemu naprzeciw panny było jak w raju, patrzał na to cacko tak istotnie piękne, iż wzrokiem nakarmić się było można; patrzał na przemiany, na jéj śliczną główkę, na zachwycające oczy, na usteczka maluchne, na drobne i kształtne rączki, na utoczoną postać całą, która obiecywała się rozwinąć w kwiat najcudowniejszy... Patrzał Zdziś i powtarzał sobie: — albo ona, albo żadna!
Baron był wielce poważny, a im mniéj mówił, tém mocniéj się wyprostowywał i mocniéj zamyśloną przybierał postawę, chrząkał, patrzał w okno... a niekiedy wzdychał... Panna Hela wynagradzając brak rozmowy, puszczała się w opowiadania i reminiscencye, ale nie dowodzące wielkich w świecie stosunków. To co widywała, najczęściéj z ulicy, z loży i z daleka tylko było jéj znane. Po herbacie, konfiturach, owocach, łakociach... można się było nareszcie pożegnać, i gdy hrabina siadła do powozu, odetchnęła lżéj... Dostała aż bólu głowy od téj wizyty tak nad wyraz ciężkiéj. Zdziś był w zachwyceniu.
— Ale bo mama się nie potrzebuje męczyć,