Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad modrym Dunajem.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mych, sąsiadów. Troskliwa córka wyszukała zapewne inne spokojniejsze mieszkanie.
Pani Dyzia, gdyż ona to była — nie słuchając dłuższego rozumowania, z minką troszkę skrzywioną, usunęła się nie żegnając tych panów, których oczy za nią pogoniły. Nie mogła naturalnie w dłuższą z niemi wdawać się rozmowę.
Rżewski skłonił się hrabiemu, i unikając domysłów i przypuszczeń a zbliżenia większego, powrócił kwaśny dosyć do swojego numeru.
Nie powinno go to było tak bardzo obchodzić, co się stało z tem państwem nie dawno mu jeszcze zupełnie obcem, a jednak uczuł jakąś doskwierającą przykrość, i rzucił się w krzesło po desperacku, jakby go spotkał zawód najboleśniejszy. Od pierwszego dnia, a bardziej jeszcze od wczorajszego wieczora, zajmował się coraz mocniej losem tej biednej córki i tem co ją otaczało. Wyobrażał sobie, iż powinien był stawać w jej obronie, służyć, spełniać względem uciśnionej obowiązek rycerski opiekuna. Stary obudzał w nim zarazem szacunek i politowanie.
Rżewski gniewał by się był, gdyby wiedział na kogo gniewać się może, oprócz losu. Zdawało mu się, że panna Aniela powinna go była zawiadomić choć słówkiem o sobie. Jeszcze tak rozmyślał, zapalając cygaro, które u niego służyło zawsze do rozpędzenia czarnych myśli, gdy nagle puknięto do drzwi i — nie wszedł, ale wpadł Paschalski z twarzą pomięszaną. Bystrym wzrokiem zmierzył siedzącego.
— Przepraszam pana — rzekł — cóż się stało ze Słomińskiemi?
— Byłem w mieście, wracam w tej chwili, nic nie wiem, oprócz że wyjechali.
Paschalski nie dowierzać się zdawał, kręcił głową.
— Ale przysiągłbym, że pan wiesz dokąd i gdzie ich masz szukać... oh! mnie tego powiedzieć nie zechcesz... o to mniejsza! Troszkę będę miał w tem