Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad modrym Dunajem.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie zapieraj że się...
— Ale kto ci mówił?
— Siedziałam w Stadtparku na ławce... Słyszę głosy za sobą męzkie. — Wiesz nowinę? — No? jaką... Byłem u tego starego Słomińskiego, mówił mi, że jego synowica panna Aniela idzie za Eljasza Rżewskiego. Obejrzałam się... Dwóch jakichś panów, — jeden tak trochę na żydka wyglądał, ale brunet wcale przystojny...
Dyzia spojrzała na przyjaciółkę i z przestrachem zobaczyła ją całą zalaną łzami...
— Dyziu — jak mnie kochasz — rzekła łkając — milcz o tem. — Jestem najnieszczęśliwszą w świecie.
Tego już wcale pojąć nie mogąc, piękna Wiedenka, z wielkiej wesołości przeszła w zamyślenie jakieś, w ogłupienie. — Trudno jej było wytłómaczyć sobie — co to znaczyć mogło, gdy — na szczęście zadzwoniono w tej chwili, i z jednej strony ukazał się Słomiński, a z drugiej pan August. Za nim tuż szedł Dr. Hurko...
— Dzień dobry ci Modeście — rzekł Rżewski — jak się masz... Wchodząc do ciebie, na dole spotkałem posłańca od telegrafu... Telegram do ciebie...
I oddał mu kopertę zapieczętowaną.
— Do mnie? telegram? — rzekł zdziwiony stary, i rozrywając kopertę, zbliżył się ku oknu. Oczy wszystkich zwróciły się na niego. Ze zmarszczoną brwią począł czytać powoli... twarz mu bladła, ręce się trząść zaczęły... i wzrok padł na córkę. Aniela zbliżyła się ku niemu, lecz przed nią chciał ukryć odebraną wiadomość, mrugając na Augusta i dając mu jakieś znaki.
Córka dopominała się mocno.
— To nic — to tak — to coś jest, w jakimś interesie, którego ja dobrze nie rozumiem. To ciebie nie obchodzi wcale.
— Ale mój ojcze!