Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad modrym Dunajem.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czego? o co? — spytał ojciec.
— Sama nie wiem doprawdy — radabym wrócić.
— Otóż to tak z wami zawsze — odezwał się ojciec. Któż was zrozumie? Na wsi wam się chce miasta, a w mieście tęsknicie za wioską.
Ruszył ramionami stary.
— Biedne my jesteśmy mój ojcze — to prawda — westchnęła Aniela.
Staremu może na myśl przyszło jakie dawne przysłowie o niewiastach, bo się uśmiechnął.
— E! ty to jeszcze jak ty — rzekł — ale ta twoja przyjaciółka Dyzia, to dopiero trzpiot nad trzpioty... Tej bym nie chciał być ani ojcem, ani mężem, ani bratem nawet...
— Ale śliczniuchna...
— Czysty szatanik! — rzekł Słomiński — i tak w Wiedniu zniemczała, że aż we mnie wstręt obudza....
Właśnie na te słowa, jakby wywołana niemi, wbiegła Dyzia, strojna niezmiernie, zarumieniona, jakby wracała z przechadzki i czegoś figlarnie wesoła jak nigdy... Tupała nóżkami nie mogąc ustać na miejscu spokojnie, patrzała szydersko na przyjaciółkę i uśmiechnęła się grożąc jej na nosku. Stary Słomiński, który jej nie lubił cofnął się zaraz, a śliczna pani, rzuciła się w objęcia Anieli...
— A! ty! ty! skryta, niedobra... — zaczęła szybko... Taka to z ciebie przyjaciółka? Trzeba, żebym ja z boku się dopiero, gdy już cały świat wie o tem, dowiadywała dopiero od obcych... A! to ślicznie...
— O czem? — spyta Aniela...
— Tak! tak! kryj, się jeszcze! kiedy już całe polskie towarzystwo wie o tem, że idziesz za Eljasza Rżewskiego, i że już z nim jesteś po przyrzeczeniu.
Aniela przestraszona usta jej zamknęła, łzy się jej w oczach kręciły.
— Kto ci to mówił?...