Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad Spreą.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i czarnych frakach, sprawiają je sobie na jeden wieczór? Zatem proszę cię i bądź o to spokojny, ja wszystko ułatwię, żebyś tylko był zdrów.
Wolski się wzdrygnął.
— He! zapewne — odezwał się ponuro — gdy konieczność zmusza, trzeba przejść przez tę próbę. Przyznam ci się jednak, że kłaść choćby najpiękniejszy frak, który już na niewiedzieć czyich spoczywał ramionach, iść w sukni pożyczanej...
— Więc jest jeszcze lepszy... dyabłu duszę zapisać i sprawić sobie garnitur z sajety. Trzeciego środka nie widzę.
Gdy te słowa kończył, wesoły głos odezwał się odedrzwi — głośno aż do przestraszenia odezwał się:
— Ja mam trzeci!
Obrócili się zdziwieni, drzwi po cichu otworzone stały szeroko, a w nich ładny i zręczny chłopak ubrany jak lalka, w którym trudno było poznać studenta.
W paliowych świeżych rękawiczkach, z lornetką na wstążce morowej, w paletociku jak ulanym, ze szpicrutem w ręku.
Stał śmiejąc się prawie dziecinnie uradowany i wesoły.
— Deus ex machina! — zawołał Wojtuś. — Co ty tu robisz Ryszardzie?... ty?