Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad Spreą.djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dr Arnheim dobył cygarówkę i podał wyschłe, doskonałe cygaro ofiarowane mu przez jednego z przyjaciół — gründerów. Machinalnie przyjął je radca, odkąsił, zapalił, pociągnął i westchnął.
Było to westchnienie wielbłąda, z którego juki składają.
Potem klął ale nie wyraźnie.
Wszyscy nań patrzeli, słuchali, czekali i milczenie straszne, przedburzne panowało w salonie... Pociągnął jeszcze raz i zaklął raz jeszcze. Pięścią stuknął o poręcz krzesła i wstał.
Za trzecim razem — Der verfluchte Pole! — wyrwało mu się tak wyraźnie, że tajemnica do połowy była odsłoniona.
Helma zbladła — nie umiała się domyśleć, co nowego popełnił jej dawny mąż.
Hören sie mal! począł nagle radca, tylko co był pastor z nowiną na dole... Ein Märchen! unglaublich. Baronowi Wolskiemu umierający krewny zapisał pół miliona talarów.
Wszyscy porwali się z krzeseł — Helma podbiegła do ojca.
— Ale możesz to być? możesz to być?
— Jak mnie widzicie żywego!... Gotówką w banku.
Radca obie ręce przed siebie wyciągnął.