Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad Spreą.djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

była jeszcze ciepłą... Nie było wątpliwości teraz, że Wolski zwrócił się po to, ażeby zabrać Lischen i wyjść z tego domu na zawsze...
Miłość dla Wolskiego dawno w niej ostygła, doktor nie bez przyczyny posądzał ją o serdeczne stosunki z Arnheimem, który tu co dzień i po całych dniach przesiadywał — nie szło jej o męża, obojętnego, niemiłego może, ale się czuła obrażoną... dotkniętą — cierpiała jej miłość własna. — Zgodziłaby się była na odepchnięcie go, ale odepchniętą być — na to pozwolić nie mogła... Zburzyła się gniewna i porwała natychmiast od kołyski. — Nieprzytomna przeszła się parę razy po pokoju dzieci, nie wiedząc jak, wsunęła się do salonu... zamyślona... oślepła. Potrącała się o meble i chwytała za nie, aby nie paść.
Była pewną, że ten mąż, z którym się dotąd obchodziła jak chciała, zniesie wszystko i upokorzony padnie przed nią... Co mu się stało?
Przypisywała to zuchwalstwo wpływowi jego ziomków, zetknięciu z nimi. Zwiększyło to jeszcze jej nienawiść. W tej chwili wśród nocnej ciszy, zegar wybił pierwszą. Matka spała... potrzebowała się widzieć, poradzić, przygotować z nią na dzień jutrzejszy... Chwiejącym się krokiem poszła