Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad Spreą.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

po światło do pokoju dzieci... wzięła je i wahała się jeszcze, iść czy nie iść?
Matka była przywiązaną do niej, do wnuków, zupełnie obojętną dla Wolskiego, do którego miała żal zawsze — ale w domu na pozór znaczyła mało a wpływ jej na radcę, niekiedy przeważny, czasem był zupełnie bezskuteczny. — Riebe w wielu rzeczach ustępował, w innych narzuconego mu zdania nie przyjmował i odpychał je zacięcie... Cicho otworzywszy drzwi, Helma zeszła na dół, miała zawsze klucz od mieszkania matki... Obawiając się rozbudzić ojca, który zresztą sypiał i chrapał jak parobek, nie jak radca komercyjny i kawaler orderu korony klasy trzeciej na pętlicy — wsunęła się ostrożnie, osłaniając światło... do drzwi pokoju matki... Była to niemal tak uboga izdebka jak ta, którą przeznaczono dla Wolskiego. Radczyni ani lubiła, ni potrzebowała przepychu...
Skrzypnięcie drzwi i promyk śwatła, natychmiast rozbudził staruszkę... porwała się przerażona, spostrzegła córkę i domyśliła się, że bytność jej o tej porze nic dobrego nie wróżyła.
Pierwszą jej myślą były wnuki... jedno z nich pewnie zasłabnąć musiało...
Złożywszy ręce czekała, co jej Helma