Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ła mniej więcej i p. Floryana do jego domu na Christianstrasse.
Dziwniej jeszcze, dalej okazało się, że nieznajoma ku tej samej ulicy skierowała swe kroki. P. Floryan cieszył się z tego, lecz — osłupiał w końcu zobaczywszy ją wchodzącą — w bramę kamienicy, w której on zajmował parter od pani Herz najęty.
Poniekąd tłómaczyło mu to uśmieszek szyderski, gdyż mogła go widzieć już kiedy, chociaż on jej sobie nie przypominał.
Stanąwszy w progu, obejrzała się — jak się zdawało (ciemno już było) w tę stronę, z której Małdrzyk nadchodził, zatrzymała chwileczkę — i — znikła.
Niepospolicie tem zaintrygowany p. Floryan przyśpieszył kroku, i wchodząc do domu usłyszał tylko głośny, wesoły śmiech od strony mieszkania Herzowej, który umilkł nagle.
Pawełek nadbiegł natychmiast. Jordana dotąd w domu nie było.
Dobry p. Floryan choć ze sługą swym był na bardzo poufałej stopie — nie śmiał go pytać w początku. Dopiero rozbierając się, od niechcenia zagadnął go czy nie stał w bramie przed chwilą i nie widział kogo wchodzącego, bo mu się zdawało — że go ktoś do domu poprzedził.
— A jużci że widziałem. — Dycht przed jaśnie panem przyszła córka gospodyni.