Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Mnie się zdawało że mężczyzna? — nie chcąc się wydać przed Pawełkiem rzekł Floryan.
— Gdzie mężczyzna — odparł Pawełek — przecież ja ją znam, i śmiejąc się jeszcze mi powiedziała po swojemu Tenabnd, co ma się znaczyć — dobry wieczór.
Floryan się rozśmiał.
— Robisz więc znajomości, widzę, i uczysz się języka!!
— A już! z tym językiem, bodaj ich... — mruknął Pawełek — jabym tu sto lat mieszkał, a nie nauczyłbym się go, bo to do niczego niepodobne. Kat wie co! A z gospodynią i jej córką, człowiek rad nie rad, choć na migi rozmawiać musi, bo raz w raz czego potrzeba. To i ony się śmieją i ja się śmieję, a w końcu taki dadzą co potrzeba. Tylko takie to bestye, żeby najmniejsza rzecz, to ją zaraz zapiszą, darmo nic.
Pokręcił głową.
— Córka gospodyni, stara? — zapytał Floryan.
Pawełek parsknął.
— Przecie jasny pan Herzową zna, a i ta nie stara jeszcze. Córka młoda, ale ponoś wdowa już, bo dziecko ma, dziewczynkę lat ze dwa — a męża nie słychać — nie; ale bo taki wdowa, bo służąca mi to mówiła.
— Hę? — śmiejąc się zapytał Floryan — to ze służącą jednak choć po niemiecku rozmawiasz.