Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

niemiecką pończochę, bez której przyzwoitość z domu wychodzić nie pozwala, i poczęła pilno bardzo obracać drutami. Jak wiadomo do pracy tej oczu niepotrzeba, i — chodziły one po sali, a czasem spotykały się znowu z wejrzeniem melancholicznem Floryana.
Radby był ją zaczepił może, bo niekiedy drażniący uśmieszek po wargach się jej przesuwał, lecz onieśmielała go pończocha, a kto wie czy i uśmiech nie oznaczał, iż przystąpić się nie godziło.
Skończył się tak koncert, kobieta z niebieskiemi oczyma dopiła herbaty, zwinęła pończochę, okryła się chustką, upadł jej parasolik, który p. Floryan pośpieszył podnieść i podać, za co otrzymał nieme podziękowanie, któremu towarzyszył rumieniec.
Nieznajoma wyszła, a że Floryan nie miał tu co robić, skusiło go — zdaleka, niepostrzeżonemu pójść za piękną blondynką. Szła powoli, obejrzała się nawet parę razy, co zmusiło wstydzącego się swego postępku Małdrzyka, wstrzymać trochę. Obawiał się być śmiesznym, a — życzył sobie, choćby wiedzieć kto była owa blondynka. O ile dotąd pragnął kogoś znajomego spotkać — teraz się zaczął tego obawiać. Szedł pod murami, cieniem. Blondynka wolnym krokiem skierowała się ku Georgen-Thor; przez ulicę zamkową, rynek na pragską. Była to droga, która prowadzi-