Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/527

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Małdrzyk z siedzenia i chciał znowu uklęknąć na mogile, pożegnał prędko piękną damę i zbliżył się do niego — zapowiadając że trzeba było powracać do domu.
Floryan pokląkł trochę i dał się wziąść. Tymczasem panna Pelagia przodem wyruszywszy, wyprzedziła ich ku cmentarnej furcie, stanęła natarczywie na drodze, tak, że ominąć jej nie było podobna — i wprost się Małdrzykowi narzuciła. To zjawisko niewieście, którego oczy żywo mu zaglądały do duszy, z początku tak zmięszało p. Floryana, że uścisnąwszy rękę Klesza, wstrzymał się w pochodzie.
Zdawał się chcieć go pytać — co miało oznaczać. Jordan może rad był odciągnąć uwagę jego od wspomnień bolesnych... i szepnął mu na ucho.
— Litościwa dusza, która tu także grób odwiedza, rozpytywała mnie ze współczuciem o ciebie.
Stała się rzecz — niespodziewana. Małdrzyk kapelusz podniósł żywym ruchem ręki i ukłonił się nieznajomej, która mu odpowiedziała skłonieniem głowy bardzo sympatycznem, a gdyby się to nie działo przy cmentarzu, wśród grobów — możnaby powiedzieć — wyzywającem.
— Awanturnica jakaś! — szepnął w duchu Klesz, który, naśladując przyjaciela, skłonił się też i chciał ją pominąć, gdy panna Pelagia przyłączyła się do ich towarzystwa i idąc po stronie