Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/526

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Jordan do takich znajomości nie miał ani skłonności, ani talentu, po kilka razy chciał się usunąć — nie puszczano go.
Ciekawa niewiasta, spytała go czy mieli w mieście przyjaciół, towarzystwo, radziła koniecznie wprowadzić nieszczęśliwego w koło takie, któreby go otoczyło „miłością i sympatyą“.
— Samotność tę melancholię jego powiększa — mówiła.
W ostatku spuszczając oczy dodała, że od lat wielu mieszka w Krakowie, gdzie straciła matkę, której właśnie grób odwiedzała, że była także osamotnioną, i miłoby jej było przyjść w pomoc nieszczęśliwemu.
Klesz nie mógł nie podziękować, ale mu się to wydało tak dziwacznem, że nic nie odpowiedział.
— Pan dobrodziej łatwo się dowiesz o mnie — dodała spoglądając na Klesza umalowana pani — mnie tu wszyscy znają, i bywam wszędzie... nawet — pod Baranami. Jestem Pelagia Ruczewska, obywatelka z Kieleckiego. Smutne wypadki familijne, zagnały mnie do tego portu, do którego grób najdroższej matki przywiązuje. Miłoby mi było panów widzieć u mnie, i spełnić obowiązek chrześciański, względem tak godnego a nieszczęśliwego człowieka.
Jordan nic na te nie odpowiadając dziękował ukłonami, a że w tej chwili właśnie poruszył się