Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mamy ich dosyć.Tęskno mi okrutnie — dodał Floryan — potrzebuję rozrywki i skąpić nie myślę. Tetryk jesteś.
Jordan spojrzał na niego.
— Trzeba więc zająć się pakowaniem i przenosinami — rzekł idąc ku drzwiom.
— Po co? Pawełek to zrobi. Chodźmy gdzie.
To mówiąc westchnął i ziewnął razem p. Floryan.
Wtem zapukano do drzwi.
Mężczyzna z okrągłą, uśmiechniętą twarzą, wąsikiem wyczernionym i nastawionym do góry, z charakterystycznemi bokobrodami noszącemi datę 1831 r. w półksiężyce podgolonemi, nieśmiało ukazał się na progu. Fizys jego tak była ułagodzona, przymilona, serdeczna, że budziła sympatyę. Nie można się też było omylić na niej, tak nasze choć pospolite, składały ją rysy.
Ubrany bardzo przyzwoicie, a nawet z pewną elegancyą pospolitą — gość ten mógł mieć lat przeszło pięćdziesiąt, ale trzymał się dobrze.
P. Floryan postąpił parę kroków ku niemu.
— Pan Floryan Małdrzyk z Lasocina? — dobył się głos z piersi przybyłego niego zachrypły.
— Tak jest.
— Mój Boże! pan dobrodziej nie pamięta! w klasie czwartej gdy byłeś w drugiej... Ignacego Cymerowskiego.
— Przepraszam.