Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A ja doskonale go sobie przypominam — rzekł żywiej coraz Cymerowski — piękny pan byłeś jak aniołek.
— Cóż pan tu porabia? — zapytał skłopotany trochę pan Floryan, bo Cymerowskiego tego nie mógł sobie na żaden sposób przypomnieć, choć pamięć miał doskonałą.
— Ja!! — tu mu ręce z kapeluszem ku kolanom opadły. — Ja tu już od lat kilkudziesięciu. Łatwo się domyśleć — wygnaniec panie dobrodzieju, ale, dzięki opatrzności bożej i pracy własnej mam tu już swój zakładzik, magazyn bielizny, którym trudni się moja żona. Ożeniłem się z poczciwą niemką.
Naturalnie serce ciągnie do ziomków, radbym im służyć, bo to tu, panie dobrodzieju, te sasy — ho! ho! trzeba ich znać. Gemütlich Gemūtlich a drą ze skóry.
Bezinteresownie, jako rodakom miło mi...
Pan dobrodziej długo tu zabawić myśli?
— Nie wiem — rzekł p. Floryan powoli się oswajając z Cymerowskim. — Siadajże, łaskawco.Znasz Drezno, my z moim przyjacielem p. Jordanem Kleszem.
— Klesz? — podchwycił Cymerowski — a nie był naówczas w szkołach.
— Byłem — odparł zimno Jordan, który przybyłemu z pewną nieufnością się przypatrywał.
— Więc także koledzy!