Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/504

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rych Szczurowski ciceronował. Goście się rozchodzili; węgrzyna podawano nowego.
— Słuchaj Szczurze — szepnął mu w ucho podochocony, odwiódłszy go na stronę. — Z kimże to tak pilno konwersujesz? To są jacyś nie nasi... goście? hm? zkąd?
Szczurowski w ucho zaczął kłaść szlachcicowi nazwiska i objaśnienia, lecz ten niedługo słuchał, i z brawurą wąsa pokręcając zbliżył się nader grzecznie do Małdrzyka.
— Mości dobrodzieju — rzekł — jest to staropolskim obyczajem, gdy ludzie wesołej myśli zażywają w przyjacielskiem gronie, że radziby kupą jak największą być. Uczyńcie nam panowie honor ten i przysuńcie się do naszego stolika, a fraternizujmy. Zdrowe hungarium nie zaszkodzi, przegawędzimy chwilkę przy kieliszku.
Tu się zaprezentował.
— Hilary Okszmiński, a to moi sąsiedzi i przyjaciele, baron Pucułowicz, podkomorzy Zawilejski.
Ani się było sposobu opierać, tak zaraz otoczono naszych panów i w oblężenie ich wzięto; taka była serdeczność w zaproszeniu, tak tym ludziom wesoło z oczów patrzało.
Szczurowski i Okszmiński byli w czamarach i z polska, baron Pucułowicz, którego rysy pochodzenie armeńskie zdradzały, brunet z nosem wschodnim, po francuzku się nosił, podkomorzy