Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/503

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

z trochę krzywą gębą, tam w kątku... tego co polędwicę kraje na drobne kawałki, bo zębów nie ma. Cobyś pan za niego dał? hę? a ja, jak stoi, ofiaruję pół miliona złotych i zarobię. Jest to bogaty obywatel z Wołynia, który na piersiach nosi zawsze w Listach Zastawnych cały majątek. Stary kawaler! hę! hę! dobra sprzedał.
I szepnął nazwisko dobrze znane Małdrzykowi
— Ten, mości dobrodzieju — obok, niedaleko, elegant, szkiełko w oku, nie wiem co tu robi, bo tu nie jego miejsce. Domyślam się, że zwąchał gdzieś kapitał i dobrodusznego szlachcica. Poluje on nie dla siebie — a któżby mu co dał! Jest to faktor panów, hrabiów i książąt, grosza potrzebujących. Gładki kawaler, nazwisko szlacheckie, ale wyrzuceniem jednej litery podrobione, goły jak święty turecki — ale w salonach niezbędny. Służka arystokracyi do miłosnych intryżek i spraw finansowych.
Szczurowski byłby jak z regestru wszystkich recytował, gdyby w tej chwili nie nadszedł drugi szlachcic brzuchaty, po polsku ubrany, od oddalonego stoliczka. Uważał Micio oddawna, że tam we trzech obywatele wiejscy wesoło i hałaśliwie pili węgrzyna i już butelek ze sześć stało próżnych.
Szlachcic, który tam rej wiódł, patrzał okiem niespokojnem na Małdrzyka i Micia, przy któ-