Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/505

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zawilejski miał minę poważną wielce i obywatelsko-kamerherską... ale wszyscy otworzyści się wydawali i serdeczni.
Zasiedli do jednego stołu, napełniono kieliszki, szepnął Okszmiński o parę nowych butelek — zarzucono gości pytaniami.
Micio opowiadał że przybywali z Poznania i jak różne na nich wrażenie czynił Kraków.
— A jakże! — zawołał Okszmiński — niech sobie co chcą smarują skrybenci o Galilei, ja powiadam że tu serca są i obyczaj staropolski się uchował! Słowo daję.
Zaczęto się potrącać kieliszkami i wyrzekać na prusaków, że krew polską zatruli. Podkomorzy Zawilejski wychwalał stan błogosławiony kraju i stosunki pomyślne, rokujące dlań jeszcze świetniejszą przyszłość.
— Prawda że goli jesteśmy — dodał — że podatki duże, ale państwo potrzebuje wiele — si vis pacem para bellum.
— Jakoś to będzie! — śmiejąc się wołał rozweselony Okszmiński — duch w nas żyje.
Małdrzykowi serce rosło, tu widocznie świat był inny, można było nań rachować. Rozgadano się otwarcie, a że przy kieliszkach tajemnic niema, nastąpiły zwierzenia się, ubolewania i pocieszania.
Micio jednakże postrzegł, że gdy Małdrzyk całe swe dzieje potroszę opowiedział, rzuciły one