Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/474

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i opustoszenie wabiły Florka, który chciał pokazać, że on przecie do czegoś jest zdatnym.
Prosty człek, pan Bartosz Gemba, czujący grosz w kieszeni, przyjął ich z dumą zbogaconego chłopa, który do zrujnowanych panów ma nienawiść i pogardza nimi. Nie silił się wcale na grzeczność, nie napraszał z dzierżawą; to co o jego dworku i kawałku ziemi mówiono, przyjmował z obojętnością i lekceważeniem, a z warunków ustąpić nic nie chciał. Elegancya Micia raziła go, pańska mina Małdrzyka więcej się go zdawała zniechęcać do takiego dzierżawcy, niż pociągać ku niemu.
Skończyło się więc na tem, że Gemba wziął co chciał a do żadnych poprawek w budowlach się nie zobowiązał.
— Chcesz se pan tam co lepić a smarować, nie bronię, ale to nie moja rzecz. Dach trzeba połatać, aby za kołnierz nie ciekło.
I śmiał się uparty chłop, z którym w końcu jeszcze do ubitego targu napić się było potrzeba, zaprawnej wódki i zakąsić ją kawałkiem sera i chleba.
Stało się więc, dzierżawa była wzięta, a z uradowanych, śmiejących się oczów Gemby, wniósł Micio że zapłaconą być musiała drogo.
Floryan gorączkowo zaraz chciał się zająć restauracyami. Przed Monią śmiejąc się powiedział wróciwszy, że wprawdzie dom jest — chle-