Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/446

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A któż temu winien — roześmiał się Micio wino było tanie i na konserwę nieobrachowane, trzeba je było pić prędzej, lub zapłacić drożej, aby stać mogło.
Ruszył ramionami hrabia.
— Siadaj przy nas — rzekł — weselej nam będzie. Jedziesz z Paryża?
— Tak jest.
— Cóż tam słychać?
— Nic. Teresa śpiewa. Cesarzowa się stroi. Cesarz pali cygarety. Haussmann Paryż z kretesem przebudowuje.
P. Ksawery posłyszawszy o Paryżu, podniósł głowę i wpatrzył się w mówiącego. Jąkał się i wymowę miał bełkotliwą.
— A! pan z Paryża? z Paryża? — rzekł chrapliwie.
Tymczasem hrabia rozpytywał ciągle o fraszki, a Ksawery dojadając skrzętnie co miał przed sobą, zdawał się namyślać. Wtrącił znowu pytanie:
— Musi tam być dużo naszych bosonogich włóczęgów?
Micio nie zrozumiał.
— Poszły ich znowu na tułactwo całe roje.
Hrabia niechętnie, o tem mówił i słuchał, chciał zwrócić na co innego, ale p. Ksawery nie dał.
— Co się mnie trafiło, to nie do wiary — mówił jąkając się. — Nigdym nie słyszał i nie widział