Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/445

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

taktu iż na początek nie wyrwał się z niczem, grunt badał, kroku fałszywego zrobić nie chciał.
Jak to się nieraz w życiu zdarza, niby przypadkiem, choć nic przypadkowem nie jest — u Kurnatowskiego zastał Lada wchodząc przy stoliczku, znajomego sobie majętnego bardzo, przynajmniej na oko, hrabiego Feliksa, posiadacza dotychczas dwudziestu kilku tysięcy morgów ziemi, i przy nim owego p. Ksawerego, o którym słyszeliśmy jako o dalekim krewnym Małdrzyka.
P. Ksawery otyły, ciężki, brzydki z twarzy, rysów pospolitych, oczu maleńkich, ale zdrów i silny człowiek już lat mający do sześćdziesięciu, jadł dla towarzystwa przy tym stoliku co hrabia, ale pożywiał się skromnie, bo był oszczędny, nie naśladując hrabiego Feliksa, który sobie nie żałował.
Dowodził właśnie p. Ksaweremu, że żołądek jest — gospodarzem, i że należy go dobrze zaopatrywać, aby reszta gospodarstwa nie szwankowała. P. Ksawery małomówny, mruczał i prychał, lecz namówić się nie dawał. Jadł proste potrawy, ale takie które najprędzej nasycić mogły.
Hrabia Feliks, znajomy dobrze Miciowi, bo u niego wziął był dwie beczki St. Julien, powitał go wesołem:
— Jak się masz! Bodaj cię z winem twojem! Kwaśnieje!