Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/444

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

na co Floryan zgodził się chętnie, bo wolał nawet sam pozostać z niepokojem i smutkiem, wolał też aby powracający Micio zastał go jednego tylko i szczerzej się mógł z pierwszych swych kroków wyspowiadać.
Ale i wieczór nadszedł a Lady nie było. Nadciągnął nieco ożywiony parą kieliszkami wina Słomiński. Ten nie przyniósł mu nic, oprócz żwawszego narzekania na losy i ludzi.
Opowiadał jak tu systematyczna presya wywierana na narodowość, której coraz ciaśniejsze granice nakreślano, zwolna i nieznacznie oddziaływała na stan kraju, jak zmieniał charakter narodowy, choć znamiona narodowości zostawały, jak zwichnięta wychodziła ze szkół młodzież, z patryotyzmem wrzekomym, ale na niemiecki sposób wykoszlawionym.
Floryan słuchał w myślach własnych zatopiony. Zdawało mu się ciągle, że Słomiński był zgorzkniałym i oślepłym, i że widział nadto czarno. Dawał mu się jednak wyboleć, sądząc że ulgę przyniesie wywnętrzenie.


Micio, którego powierzchowność i paryzka elegancya, nie dawała w nim podejrzywać człowieka potrzebująecgo jakiejkolwiek pomocy — mile był przez wszystkich witany. Miał też tyle