Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/417

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ku i przystąpił do Floryana, który z głową w dłoniach leżał na łóżku.
— Słuchaj Florek — rzekł — nie pozostaje ci nic, jak natychmiast się ztąd wynosić. Ani tobie, ani twojemu dziecku dłużej w tym domu nie przystało zostać. Każę cię bodaj na rękach przenieść do pierwszego lepszego hotelu.
— Na Boga, człowiecze, jam dłużny — zawołał Małdrzyk, jam zadłużony, ja przywiązałem się do niej. Cóż pocznę ze sobę i dzieckiem...
I zajęczał boleśnie.
— Zapłacę co potrzeba, wszystko — zawołał Jordan — tu o coś więcej idzie niż o pieniądze, bo o twoją cześć, o przyszłość dziecięcia. Musimy iść ztąd. Ta kobieta...
Małdrzyk dal mu znak aby nie śmiał nic mówić na nią. Jordan zamilkł, lecz nie ustąpił.
— Pakować się i wynosić! — zawołał — od tego nie ustępuję. Idę do Moni, aby i one były gotowe. Sam widzieć się będę z gospodynią i ureguluję rachunki. Musimy ztąd, natychmiast, dosyć jest tej jednej sceny.
Klesz mówił z taką energią, tak nakazująco, iż Małdrzyk zawsze miękki — uległ. Byłby się opierał może, gdyby nie dziecię.
Nie tracąc chwili, Jordan pobiegł na górę do gospodyni. Zastał tu francuza przechadzającego się wielkiemi krokami po jej saloniku z miną zwycięzcy. Perron siedziała na kanapie z rękami