Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/402

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nia znużona, widać to z twarzy, a Florek zobaczywszy ją bladą...
— Ale ja zawsze byłam bladą i rumieniec nie przyjdzie już nigdy. Łzy go zmyły sieroce — dodała smutnie.
Tu Lasocka przerwała:
— A co ja miałam z nią w drodze! Panie Jezu! Spieszyć! spieszyć, ani jeść, ani spać, a tu gorączka, po nocach kaszel. Słyszę przewraca się po łóżku, zasnąć nie może. Lekarstwa żadnego nie chce brać. Chodziłam do Dietla w Krakowie, dał proszki, albo myślicie że brała?
— Bo mnie nic nie pomoże prócz gdy ojca zobaczę i przy nim się przytulę — szepnęła Monia.
— Do jutra! cierpliwości — rzekł Jordan. — Jużciż Monia nie chce aby ojciec chorował.
Spuściła głowę nie odpowiadając i po chwili dopiero z ust się jej dobyło:
— Do jutra, wiek cały!
Lasockiej pilno tymczasem było dzieje dawniejsze opowiadać.
— Co ten biedny anioł wycierpiał...
— Anioł? — roześmiało się dziewczę — Lasociu, szydzisz ze mnie, bo anieli się nie gniewają, a ja nieraz!

— Jak oni ją poniewierali, Boże miłosierny[1] ciągnęła dalej stara piastunka. — Co to było za obchodzenie się z siostrzenicą! a ile razy ona łzy

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; po słowie miłosierny brak znaku przestankowego, winien być przecinek lub średnik.