Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/399

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wykła. Trzeba je będzie tym czasem osobno umieścić.
Klesz zupełnie zgadzał się na to.
— Powiedz mu pan sam o tem — dodała Perron — bo ja się lękam ażeby mnie o jakieś zobojętnienie nie posądził.
Jordan przyobiecał w tem chętne pośrednictwo.
Wdowa tarła zmarszczone czoło, i łzy miała na oczach.


Gdy po dłuższem nad wszelką rachubę oczekiwaniu, Klesz otrzymał wreszcie kartkę od Lasockiej oznajmiającą że do Paryża przybyły — zadrgały pod nim nogi, w oczach mu się zamgliło, przestraszył się. Pobiegł coprędzej.
Po latach tylu miał zobaczyć to ukochane dziecię — dziś, jak z listów było widać — niewiastę już nieszczęściem dojrzałą, przybywającą do ojca, aby nowe łzy nad nim wylewała.
Zwątpił biedny czy dobrze uczynił ściągając ją tutaj, a więcej może troszcząc się o los przyjaciela niż o to co ją tu na wygnaniu spotkać miało.
Stał u drzwi Klesz, ocierając pot z czoła, drżący, nie śmiejąc ich otworzyć długo.
Wszedł wreszcie. W głębi pokoju stała słusznego dosyć wzrostu, wysmukła, w czarnej sukni,