Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/380

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

strachem. — Zmiłuj się! Dokąd? Jużciż nie tu do Paryża.
Klesz spojrzał mu w oczy.
— Widzisz, mój drogi, że tubyś w tem towarzystwie mieć jej nie chciał.
Małdrzyk głowę skrył w poduszki i zamilkł.
Mówili o czem innem, lecz Floryan znowu o listy zagadnął.
— To biedne dziecko moje, jaki tam je los czeka. Ze wszystkiego co mi dawniej Lasocka donosiła, z fotografii wnosząc, z jej własnych listów tak cudownych, przeczuwam że musi być ładną, że jest rozumna i miła, ale kto ją tam zobaczy? Natalia ma własne córki, więc o ich los naprzód starać się będzie. Biedna moja sierota.
— Tak, to pewno — dodał Klesz — że na Kosuckich serce i życzliwość nic rachować nie można.
— Wierz mi. Natalia tak złą nie jest.
— Ale wierzy w swego Zygmunta — przerwał Jordan — a, z przeproszeniem twem, o nim mam przekonanie, że nikczemniejszego nad niego człowieka nie ma pod słońcem.
— Niestety! — zamruczał Małdrzyk.
Nadejście doktora przerwało szczęściem już coraz drażliwszą rozmowę. Moulin miał dar rozweselania swych chorych i dodawania im odwagi. Wszedł więc z uśmiechem, rozpoczął od żartów, odsłonił nogę i znalazł ją (prawdę mówił czy nie?) w bardzo pocieszającym stanie.