Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/376

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ką urosła panienkę, której wszystkie zazdroszczą, wszyscy się dziwią.
Państwu Kosuckim to nie w smak że ta, którą w oficynach trzymali, nauki jej skąpo dozwalali, ciągle ją starali się spychać jak najniżej, tak wysoko poszła. Jadwisia najstarsza ich córka, którą wypieścili, nie może się przy niej pokazać, bo ani urodą, ani rozumem daleko do niej nie dochodzi. Ztąd gniewy, złości i prześladowania, a dla biednej sieroty prawdziwe męczeństwo. Ale toby nic nie było jeszcze, bo jak ona to znosi! — jak anioł! Pomodli się, popłacze, łzy otrze i poznać po niej trudno co wycierpiała.
To gorzej że już jej koniecznie z domu się pozbyć chcą — bądź co bądź. A że posagu nie radzi płacić, choć wszystko zagarnęli niby dla niej — to cały świat wie — więc szukają męża takiego coby ją wziął bez niczego i wywiózł gdzieś za świat.
Napatrzył Kosucki jakiegoś dawnego towarzysza wojskowego, wdowca, niemłodego, rodem z za Kijowa, odstawnego urzędnika, który się napija i awanturnik jawny jest — otóż temu Monie oddać chcą. Już się zaczęły namawiania, swatania, pogróżki, a — Boże mnie skarz, jeśli niesłusznie posądzam — może być i niepoczciwy gwałt, aby ją zmusić. Biedne dziewczę to wie i rozumie, gotowe raczej na śmierć niż na taką dolę.
Jak panu wiadomo że mnie odpędzono, że ja