Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/358

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Za każdym razem — pani Perron coraz niecierpliwsza zaklinała się w duchu iż koniecznie oświadczenie to wyraźne, uroczyste Małdrzyka przyśpieszy... a w chwili stanowczej, w niepojęty sposób — wychodziła z niczem.
Na takim stopniu stały sprawy w hoteliku Marsylskim, gdy Jordan przybył, pojechał do kapitana, nie zastał go, i nie chcąc czekać ni zwlekać udał się wprost do hotelu.
Kapitan w liście doniósł mu, że tam nikogo nie wpuszczano. Jordan miał pewne przeczucia istotnego stanu rzeczy. Gwałtem się wcisnąć nie było podobna — musiał wśliznąć się niepostrzeżony.
Było to szarym mrokiem, mała furtka w bramie stała otworem. Wchodzący musiał pod samem dużem oknem odźwiernego się przesunąć, aby się dostać do wnętrza. Spojrzenie rzucone na podwórko przez furtkę, było dostatecznem dla Jordana, aby dobrał sobie taką chwilę, w której odźwierny tyłem do okna był zwrócony.
Szybko wkradłszy się Klesz, wpadł na schody, i niepostrzeżony znalazł się na pierwszem piętrze. Tu trzeba się było zatrzymać, bo numeru mieszkania nie wiedział, a pytać o nie było to się zdradzic.
Kleszowi szło o to wielce aby go nie odprawiono odedrzwi jak kapitana.
Po namyśle zdało mu się prawdopodobnem iż