Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/359

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

na tem pierwszem piętrze Małdrzyk mieszkać nie mógł. Powoli po ciemnych jeszcze schodach wdrapał się na drugie. Tu, stanął znowu. Trafem jeden z podróżnych wychodził w tej chwili i zamykał drzwi za sobą. Klesz przystąpił do niego i na wszelki wypadek, spytał głosem stłumionym, który był numer chorego polaka, bo miał do niego zlecenie. Francuz popatrzywszy nań, nie odpowiadając nawet, pokazał drzwi.
Szło o to tylko czy nie były zamknięte. Jordan z bijącem sercem przystąpił ku nim. W pokoju Florka znajdował się właśnie przybyły doktór Moulin i nieodstępna p. Perron. Pocisnął klamkę zlekka — i drzwi się uchyliły. Na palcach wślizgnął się do przedpokoiku. Ztąd przez pół uchylone małe drzwiczki widać było alkowę, łóżko chorego a opodal przy wyjściu do sąsiedniego pokoiku, który p. Perron zajmowała — ją i doktora na cichej rozmowie.
W czasie krótkiej chwili namysłu, gdy Jordan nie wiedział jeszcze, czekać ma czy wchodzić, pani Perron z Moulinem wysunęła się do swojego pokoju — i z chwili tej korzystając — Jordan wśliznął się zwolna idąc aż prawie do łoża, na którem leżał Florek.
W mroku na poduszkach widać było żółtą, wychudzoną twarz jego, z zamkniętemi ze znużenia oczyma. Lecz Małdrzyk, jak gdyby poczuł przytomność przyjaciela, zwolna podniósł powie-