Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/357

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

począł sobie okrutnie wyrzucać chwilę uniesienia, boleć nie nad sobą, ale nad kobietą, którą miał uczynić nieszczęśliwą. Wszystko to zapóźnem było! Miał pierścionek na palcu, miał jeszcze palące łzy jej radości na twarzy.
Przybywszy do Paryża, wpadł naprzód do kapitana Arnolda.
Tymczasem pani Perron, którą gwałtowne wtargnięcie Micia zatrwożyło — czuła że potrzeba było przyśpieszyć z chorym rozmowę stanowczą.
Przygotowania do niej ułatwiały ją wielce. Floryan acz niewyraźnie już dawał jej kilkakrotnie do zrozumienia, że się czuje obowiązanym do wdzięczności, którą ofiarą życia tylko wypełnić może. W duchu — miał się już Małdrzyk za związanego. Musiał się ożenić.
Tylko — ostatnie to słowo zawisło jakoś na ustach nie wymówione. Szło o to by je wydobyć. Nie było wątpliwości że dawszy je dotrzyma. Ale składało się zawsze tak dziwnie, tak szczęśliwie czy niefortunnie, że w chwili gdy już miał wymówić to tak pożądane — przyrzeczenie — przeszkadzało coś. Wchodził doktór, odwoływała panią sługa. Małdrzyk odkładał i — może mu z tem lepiej było, bo widział razem i przymus i niestosowność tego związku. Przychodziło mu na myśl co powie surowy Jordan — jak boleśnie to uczuje jego Monia.