Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/341

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Pani Perron siedziała w głowach, sparta na ręku. Łzy jej już były oschły — gorączka przepowiedziana Floryanowi, zdawała się wprzód jeszcze ją ogarniać. Przebiegały dreszcze, wstrząsała się oczy gorzały blaskiem niezwykłym, spalone usta zwilżała ciągle wodą. Jedna jej ręka prawie nieustannie chwytała dłoń Floryana, który leżał nieruchomy i milczący, jakby wpół senny
Przybywający nad ranem doktór Moulin, zastał chorego bezprzytomnym, a stróżującą przy nim rozgorączkowaną też i przerażoną.
Upłynęło dni kilka, w ciągu których doktór Moulin, sprowadzony do pomocy lekarz drugi, pomocnik felczer, czuwali ciągle nad chorym, ale pod okiem nieopuszczającej na chwilę łoża pani Perron. Widząc jej twarz noszącą na sobie ślady wyraźne gorączki, doktór chciał koniecznie kazać się jej położyć — energiczna kobieta potrząsnęła głową nic nawet nie odpowiadając. Nazajutrz zaraz opróżniła pokoik przylegający do tego w którym leżał Floryan, otworzyła drzwi, i tam posłać sobie kazała, aby być na zawołanie.
Hotel zdała na łaskę i niełaskę swej pomocnicy i portyera. Cała zajęła się chorym.
Z narady doktorów wypadło że bez odjęcia nogi obejść się może, jeżeli — rana nie przybierze niebezpiecznego charakteru, kości, jak utrzymywano, zrosnąć się mogły, choć noga nigdy nie obiecywała być prostą i taką jak była.