Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/340

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

niezbędne, i nogę zamknął, obłożył, ścisnął, probując naprzód czy nie uda się uniknąć okaleczenia.
Wszystko trwało długo i parę razy musiano trzeźwić osłabłego, który wytrwale milczał.
— Trzeba posłać po garde malade, po siostrę Felicyę, którą polecam, — dokończywszy opatrywania, ocierając pot z czoła odezwał się Moulin.
— Przepraszam — odpowiedziała Perron, która na chwilę nie chciała od łóżka odstąpić — ja się tu nikomu nie dam zastąpić.
— Pani? pani? — spytał z niedowierzaniem doktór — ale to nie kilka godzin, nie jedną noc tu spędzić będzie potrzeba.
— Choćby kilka miesięcy, — stanowczo odparła gospodyni. Siostra Felicya nie potrafi więcej odemnie. Pan mi powiesz co mam czynić.
— Pani nie wytrwasz! — rzekł Moulin.
— Proszę być spokojnym, gdyby mnie siły opuściły, naówczas poproszę siostry Felicji.
Moulin spojrzał na nią i nie mówił już nic.
Poprosił o szklankę wina. Schyliwszy się ku p. Perron począł szybko opowiadać jej co czynić miała, oznajmił silną gorączkę i kazał się przywołać, jeśliby uznano tego potrzebę.
Choremu dano pić... milczał... Część znaczniejsza wieczoru upłynęła — noc się zbliżała, gdy po zamięszaniu jakie panowało czas jakiś w hoteliku, nastąpiła cisza głucha. Ludzie zmuszeni chodzić jeszcze stąpali na palcach.