Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/332

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Monia, choć na listy wcale się nie wysilała. Były one tak improwizowane, tak natchnione, jak prawdziwe listy być powinny. Kunsztu w nich nie znać było, ale mówiło uczucie z wdziękiem jakie mu dawała natura.
Pakiety tych listów, często zapewne na jakąś zręczność bezpieczną czekać musiały, nim je wyprawiono na pocztę, z czego domyślać się było można iż pisać do ojca wzbraniano. Przychodziły rzadko, ale po kilka razem.
Część ich, gdy Jordan nalegał na to i błagał, Małdrzyk musiał mu posłać do przeczytania. Klesz był niemi tak zachwycony, iż odpowiadając na posyłkę przyjacielowi, rozpoczął od słów:
„— Klęknij i podziękuj Bogu, że ci dał takie dziecko. Cud to jest. Chyba duch matki czuwał nad nią. To nie piętnastoletnia dzieweczka — to kobieta niezmiernego rozumu, anielskiego serca. Florku — obrazić cię nie chcę, ale tyś takiego dziecka niewart, a Bóg ci je dał chyba aby ci twe nieznane cnoty nagrodzić i cierpienie wygnania osłodzić.
Są w listach miejsca, którychby się nie zaparł żaden z naszych najznakomitszych pisarzy, a co za uczucie! co za wdzięk, jaka prawda ducha, który nie umie nawet wyobrazić sobie fałszu...“
Zdaje się że i na p. Floryanie listy Moni, coraz piękniejsze, coraz gorętszem uczuciem natchnione, wielkie czyniły wrażenie. Jakeśmy mó-