Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/331

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i trzeba było czasu i zabiegów tych co z nim żyli, aby go zwykłemu, dawnemu życiu przywrócić.
Dziewczę — o którego wychowaniu i rozwinięciu nie miał żadnego wyobrażenia ojciec — pod naciskiem jakiejś niedoli, sieroctwa, uczucia swojego osamotnienia i tęsknoty za ojcem, którego czuła pokrzywdzenie i nieszczęśliwe położenie — musiało, jak było widać z tych listów, nadzwyczaj umysłowo i sercowo urosnąć. Było coś niemal przerażającego w pismach jej, dojrzałością sądu, goryczą poglądów, energią naddziecinną. Piętnastoletnie dziewczę — zdawało się w nich dojrzałą, doświadczoną, zbolałą niewiastą. Z wielkim taktem donosić umiała ojcu tylko to co było niezbędnem by ją poznała i jej położenie, a zbytnio się nie dręczył tem, na co nie mógł pomódz.
Listy długie zdawały się dla niej być potrzebą serca — stanowić wątek jej życia, które z życiem ojca starała się związać. Były one niekiedy rodzajem dziennika wrażeń, spowiedzią, wołaniem ku opiekunowi temu, wyciągnieniem rąk ku niemu.
Na Kosuckich unikała skarg, któreby ojca rozjątrzyć mogły, choć z toku opowiadań jej o sobie widać było, że ją uważano i obchodzono się z nią jak z obcą, na łasce będącą sierotą. Niekiedy tylko malowała mu Lasocin, przypominała dawne czasy lepsze, donosiła nawet o starych drzewach, które ojciec lubił, gdy je burza obaliła.
Niepospolity dar opowiadania i pisania miała