Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/312

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

To mi w ich oczach szkodzi, ale spodziewam się przekonać ich że się mylą.
Tymczasem — zamiast co jabym miał jechać do ciebie zaproszony — mógłbym śmiało nawet zaprosić p. Madrzyka tu i dać mu wcale dobrego wina, rybę, mięso, sałatę, deser, zapłacić za obu i nie wyczerpać moich kolosalnych dochodów.
Rozumiesz to dobrze, że gdy takiemu jak ja trutniowi zdarzyła się taka gratka, — gdy raz wszedł na tę szosowaną i wysadzaną drogę uczciwą — nazwaćby go czterma literami gdyby z niej dla fantazyi schodził.
Nie poznałbyś tego Klesza dzisiejszego — porównywając go do Lasocińskiego w oficynie. Tamto był łajdaczyna, próżniak, niezdara — dla którego największą przyjemnością bywało leżeć brzuchem do góry i strzelać bąki, któremi pudłował; dziś twój Jordan, spoważniał, zaczyna łysieć i może nabrać fizyognomii stanowi swemu uczonego diletanta właściwej.
Lecz dość, pro domo sua, — mój Florku, mój drogi — nie rzucaj pracy — nałamuj się do niej. Zaklinam cię. Uciekaj od Ew z kwaśnemi jabłkami, choćby ci się pierwszy ich kąsek słodkim wydawał. Oskoma nieuchronna. Zamiast ucieszyć się szczęściem twojem — słowo ci daję — zgryzłem się niem, boję się go.
Pisz proszę, szczerze, uspokój twego starego wiernego sługę“.