Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/300

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Przystąpili bliżej, starzec zakrywszy się od światła, począł się im przypatrywać.
— Pan Małdrzyk! — rzekł — bardzo mi miło! Niegdyś, niegdyś, in illo tempore, rodziców jego przypominam sobie. Siadajcież, proszę. Siadajcie. Niebardzo tu u mnie przestronno i wygodnie, ziółka słychać, któremi mnie doktór poi. O! ci doktorowie! Mało o nich Molière pisał.
Śmiał się staruszek i zwrócił ku obok siedzącemu Małdrzykowi.
— No i was tu przypędziło! Socios dolorum mamy dosyć. Słyszę żeś tam acan dobrodziej córeczkę porzucił. Mój drogi panie — ja też całą rodzinę — i z niej jedną tylko córkę widziałem, i jednego wnuka. Bóg tak chciał! wola Jego niech będzie błogosławiona.
Słysząc, że się rozmowa poczyna o sprawach, których niedelikatnie może było — obcemu być powiernikiem, kapitan wstał.
— Ja pana kasztelana pożegnam — rzekł z uszanowaniem zbliżając się aby go pocałować w ramię — mam tu interesik w sąsiedztwie, wrócę za chwilę.
Nie wstrzymywano go — zostali sami. Kasztelan przysunął się bliżej jeszcze do Małdrzyka, i ujął go za rękę.
— Mój mości dobrodzieju — rzekł — mam zlecenie do niego od przyjaznego mu marszałka L.