Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/294

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Jl y à du louche — rzekł sobie w duchu. Potrzeba to zbadać.
Małdrzyk, który miał więcej ochoty dumać niż gawędzić, siadł z ołówkiem nad papierem. Lada pożegnał go.
Miał nad czem myśleć biedak, a od chwili wyjazdu zagranicę przebiegł taką skalę wypadków, zmian, coraz go spychających niżej, iż wnijście w siebie musiało go upoić goryczą.
Rzucał nim wicher jakiś — przeciw któremu siły nie miał, życie mu brzydło.
Nadzorcą w cyrku — ostatni z Małdrzyków!
Lecz do rozpieszczonego, tak oczy jasne, rozumne, czułe razem tej miss Jenny mówiły — o jesiennych szczęścia chwilach! Taka była sympatyczna, tak dobra dla niego i tak się garnęła ku nieznajomemu prawie z ufnością. Nie byłoż obowiązku zaopiekować się tą tak oklaskiwaną a tak nieszczęśliwą?
Zapukano do drzwi — wezszła z dziwną minką pani Perron.
Odwiedziny były nie spodziewane. Przychodziła po wielkiem roztrzepaniu i wesołości śniadania smutna i melancholiczna.
— Nie przeszkadzam?
— Nigdy! — rzekł Floryan.
— Znasz pan tego swojego ziomka? — spytała usta sznurując.
Ktoś inny, nie poczciwy prostoduch Floryan,