Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/293

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Bo widzisz, mówiąc otwarcie — dodał — chociaż ja bardzo, bardzo świetnie stoję, i mój interes a bursa dobrze mi służą... jednakże znacznie większego kapitału potrzebuję, niż ten którym rozporządzam.
Dwakroć stotysięcy gotówki, dla mnie znaczą może miliony.
Zatrzymał się chwilkę, popatrzał w oczy Floryanowi.
— Rozumiesz? — spytał.
Małdrzyk śmiał się i ramionami ruszał.
Si le coeur vous en dil! — szepnął — ja na przeszkodzie nie stoję.
Ten chłód i obojętność — uderzyły Micia — nie wiedział już co o tem sądzić.
— Gdybyś pan miał widoki — dodał — słowo daję, za nic w świecie...
— Ale ja żadnych nie mam widoków — odparł Floryan — prócz że mi w tym pokoju i na stole pani Perron, a nawet w jej towarzystwie, bardzo miło.
Micio, który przed chwilą jeszcze był w zapale takim, że gotów był szturmem zdobywać gosposię, widząc że Florek tak był dla niej obojętny, tak mało do jej przyjaźni przywiązywał wagi, powziął pewne wątpliwości i podejrzenia.
Ostygł. Nie mógł tego pojąć, jak człowiek w położeniu Małdrzyka, w jego wieku, mógł się wahać, gdy mu się taka gratka trafiała.