Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jego, dowiedziała się, że miał komis win i że szczęśliwie grywał na giełdzie.
— Dałeś mu pan swój adres? — zapytała.
— Nie mogłem odmówić.
— Zróbże tak abym ja go zobaczyć mogła gdy przyjdzie, nie zawadzi że mu spojrzę w oczy — odezwała się wdowa. — Znam wielu podróżujących z winami, różnie się im dzieje, a na giełdzie! ho! ho — gra niebezpieczna!
Dotknęło i to panią Perron, że Florek z wielkim mówił zapałem o cyrku i miss Jenny. Uwielbienie dla niej nie podobało się gosposi i rzuciła obelżywem — saltimbanques! Florek się tłómaczył namiętnością swoją do koni.
Wieczór zszedł jakoś kwaśno. Przez całą noc Małdrzykowi śniła się arena, a nad nią na skrzydlatym rumaku unosząca się w powietrzu, lekka jak one, miss Jenny. Wstał z bólem głowy, lecz że musiał dnia tego kończyć rysunki, przeklinając swą pańszczyznę, zasiadł do pracy. Szła mu źle bardzo, darł i rzucał papiery.
Przed południem jeszcze niespodzianie się zjawił Micio. Nie miał widać znajomości wiele w Paryżu a towarzystwa potrzebował. Wydane być musiały stosowne rozkazy na dole, gdyż kwadrans zaledwie posiedział de Lada, gdy z kluczykami w ręku, w miluchnym rannym stroju, ale łańcuszkami i pierścionkami okryta, zjawiła się pod jakimś pozorem gosposia.