Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tęsknił za tym powiernikiem, z którym mógł mówić o przeszłości, który dziecko jego kochał jak swoje — który nawet najprzykrzejsze prawdy umiał mu osłodzić.
Nawykł był do jego opieki nadto. Był niemal jak dziecię, które pierwszy raz samo zostawszy bez niańki, próbuje chodzić, dumne jest, a razem okrutnie się boi, aby nie rozbiło głowy.
Nazajutrz po odjeździe Jordana, wieczorem nie mając co robić, Floryan poszedł poskarżyć się pani Perron na sieroctwo swoje. Usłyszawszy o tem, francuzka z użaleniem potrzęsła głową, głosikiem serdecznym zaczęła boleć nad stratą przyjaciela, lecz... w oczach jej błysnął jakby promyczek radości.
Siedli do przerywanej w początku rozmowy, interesami gospodarskiemi — Florek zatrzymał się dłużej niż zwykle. Pani Perron powiadając że była głodna, kazała przynieść kolacyę — zostali zupełnie sami — w słodkiem téte à téte.
Małdrzyk wydał się z tem że lubił burgundzkie wino — na stole zjawił się wyborny Beaune.
Wdowa była ożywioną i wesołą.
— Co pan tam płacisz w tej dziurze za mieszkanie — spytała nalewając mu wina.
Florek się wyspowiadał.
— Czy tak jest dogodne, że się go trzymacie? — mówiła Perron.
— A! wcale nie! ciemne nawet i wilgotne —