Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/258

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mówił Florek, któremu na myśl przyszło, że istotnie dla siebie jednego mógłby znaleść stosowniejsze.
— Więc, przenieś się pan do mnie — wtrąciła nie patrząc nań wdowa — mam na drugiem piętrze dwie izdebki śliczne. Jutro będziesz je mógł zobaczyć.
Małdrzykowi serce uderzyło z radości, lecz natychmiast myśl przyszła coby na to Jordan powiedział. Spojrzał na nią i zamilkł skłopotany.
— No, cóż? odrzucona moja ofiara.
— A! bynajmniej — zawołał Floryan — ale... ale...
— O! bez ogródki, mów szczerze.
— Co ludzie powiedzą?
Pani Perron parsknęła homerycznym śmiechem.
— Mój Boże! — zawołała — co ludziom do tego, a potem? sądzisz pan że w istocie byłoby to dla nas niebezpiecznem?
Wejrzenie jej badające, głębokie, utonęło w jego oczach, twarzyczka się zasępiła.
Była nadto zręczną żeby się wydać miała z jakiemiś widokami matrymonialnemi — rachowała na to, że człowiek ten sam w ostatku pod jarzmo nachyli głowę.
— Jesteśmy dobremi przyjaciołmi — dodała — ja mam dla niego wielką sympatyę (westchnęła},