Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

daje — im wyżej się on podnosi, tem bardziej osamotnia i staje niezrozumiałym. Świat jest mu nieprzyjacielem.
— Hm — przebąknął kapitan — zejdźmy na bruk paryzki i mówmy o życiu powszedniem. Więc dotąd nie masz profesorze zajęcia?
— Nie mam — westchnął Żelazewicz — dla tego, że natury mej zwyciężyć nie mogę i lada jakiej pracy nie wezmę. Powinna moim siłom odpowiadać.
O tych siłach widocznem było, że miał wysokie pojęcie.
Jordan, który gryzł złe cygaro, niechcące mu się palić, odezwał się:
— Pan profesor wykładał?
Z góry nań spojrzał Żelazewicz, boć grzechem było nie znać takiej znakomitości, nie wiedzieć nawet jak świetnie dała się poznać w kraju.
— Moim przedmiotem była historya, albo raczej, właściwie filozofia historyi — rzekł od niechcenia. — Pan rozumiesz że przecie nie mogę uczyć dzieci — a — b — c.
Roześmiał się szydersko.
— Pracuję czasem do niektórych dzienników — dodał — ale jak tylko artykuł zdradza talent, pogląd samoistny — oho! do koszyka! W rok potem ktoś zużytkuje to i przerobi.
Żelazewicz był nadzwyczaj pessymistycznie dnia tego usposobiony. Kapitan, dla którego