Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jąc doń rękę. — Pan mnie nie znasz! ja mówię o ogóle ludzi, i o mężczyznach w ogóle. Nie miałem na myśli.
Uspokoił się profesor — milczał trochę, szukał z pewnością motywu do popisu.
— Tak — rzekł z pewną melancholią — szczęśliwsze są od nas kobiety. Zadanie ich inne, wzrok ich nie sięga daleko, myśl ich nie sili na rozwikłanie tych zagadek, ku którym nas prąd nieprzezwyciężony popycha.
Szczęśliwe są, bo mają instynkt nieochybny, gdy my rozumem chcemy podbijać wszystko.
Szczęśliwe są — jak dzieci — bo na wpół dziećmi przez całe życie..
Kapitan słuchając, ironii się domyślał. Niedobrze może rozumiał, ale tknęło to wielbiciela niewiast, że je ceniono tak nisko.
— Profesorze — odezwał się jąkając — dajże pokój kobietom, ja staję w ich obronie.
— I ja — dodał śmiejąc się Floryan.
— A nawet ja — na końcu dołożył Jordan — choć z mojej powierzchowności łatwo wywnioskować, że obrona jest całkiem bezinteresowną, bo się ich łaskami poszczycić nie mogę.
— Mówcie sobie panowie co chcecie — przerwał Żelazewicz smutnie — szczęście na tym świecie, a przynajmniej to co się powodzeniem zowie, zawsze jest w odwrotnym stosunku do rzeczywistej wartości człowieka. Łatwo się to tłómaczyć