Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kwestya życia była pierwszą, wtrącił chcąc go niezgrabnie pocieszyć:
— Wiesz, kochany profesorze, pomimo tych zawodów, jeszcze się możesz nazwać szczęśliwym, masz żonę anioła.
Żelazewicz uściskiem ręki mu podziękował.
— I to mnie trapi — rzekł sucho — że ona musi się tu zamęczać pracą biedaczka.
Jordan cokolwiek się zawahawszy, ośmielił się podszepnąć:
— Profesor naturalnie masz prawo wymagać więcej, ja mam bardzo skromne żądania. Gdybyś wiedział o jakiem zajęciu wymagającem nie talentu ale jakiego takiego usposobienia, proszę pamiętać o mnie.
— Najchętniej — rzekł protekcyonalnie Żelazewicz. — Pan...
— Mam stopień uniwersytecki — dodał skromniej Jordan — i coś się tam studyowało.
Profesor bystro spojrzał.
— A! — rzekł — filolog?
— Trochę historyi, języki starożytne.
Nie dokończył, Żelazewicz stał się mniej mównym.
— Dotąd pan nic nie znalazł? — zapytał po chwilce.
— Uczę się zecerstwa — szepnął Klesz.
— Jakto, magister filozofii?