Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

niż ręką w jakie inne narzędzie opatrzoną — będziesz miał pisanie.
— Cóż to jest? — zapytał Jordan.
— Wczoraj się spotkałem w ulicy z pułkownikiem — mówił kapitan. Imie jego ci znane niezawodnie z kampanii 31. Był to i żołnierz i dowódca mężny, a bystry. Biedaczysko, jak my wszyscy, choć rodzinę ma w kraju, nic albo mało co od niej może wykołatać. Pomoc jaką tu pobiera nie starczy mu na życie, więc też... chce pracować.
Oba słuchacze z ciekawością czekali na dalsze opowiadanie Arnolda.
— Ja tam się na tem nie znam — dodał — ale juciż, kiedy się na to porywa pułkownik, człowiek niegłupi, kiedy w to kładzie wszystek grosz jaki ma — to podstawa tam jakaś być musi.
Oto, odkrył w sobie pułkownik geniusz wynalazków. Nie wiem ile już machin wyinwentował, które mu mioliony przynieść mają. Buduje ciągle, robi modele, pisze o swych wynalazkach memoryały i do tego potrzebuje pomocnika.
— Musi być więc niepospolitym mechanikiem i matematykiem — przerwał Jordan.
— Gdzie tam! — przerwał naiwnie kapitan. Nie umie pono nic — ale ma geniusz. Żebyś ty go słyszał gdy o tem mówi co dokona i jakie miliony zarobi, które wszystkie chce na dobro kraju obrócić.