Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i nogi przyzwyczai i umysł niespokojny opanuje, zmuszając go do posłuszeństwa. Jako zecer mógł łatwo kilka franków dziennie zarobić. Pochlebiał sobie że omyłek uniknie, że korektorów oszczędzi. Trochę to były łudzące nadzieje, bo choć się nauczył nabierać litery, bez omyłki, przestawiał je, nie wiedząc sam jak się to działo.
Kapitan Arnold ciągle go namawiał do buchalteryi — lecz Kleszowi mechaniczne to i bezmyślne zajęcie liczbami było wstrętliwem. Wypraszał się od niego, dopókiby ostateczna potrzeba i przekonanie nieudolności nie zmusiło do poddania się.
Dnia następnego, w drukarni nie było wiele do czynienia, Jordan wyszedł o południu, i nie mając co robić zwrócił się ku domowi. Niespokojnym był oto jak się teraz znowu z Florkiem spotkają, po wczorajszej kłótni.
Tymczasem Małdrzyk wstawszy z siebie nierad, kwaśny, czuł zgryzotę sumienia z tego, że poczciwego i tyle dla niego poświęcającego się przyjaciela, tak grubiańsko odprawił. Nie mógł tego sobie darować, odzywało się w nim dobre serce. Klesz przypominał mu Lasocin, córkę, dawne lepsze czasy. Wpadłszy na te myśli Małdrzyk tak się poruszył, że gdy Jordan wszedł cicho i pokornie, nieśmiejąc go nawet przywitać, zerwał się od stolika i nagle rzucił mu się na szyję.