Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dacyjne i protekcye, gdy mu dobrej woli nie brakło.
Klesz w przewidywaniu tej ostateczności, która ich z Floryanem spotkać miała, — korespondował z kapitanem, wyspowiadał mu się i odebrał zapewnienie — że, przy pomocy Bożej, jakoś to będzie.
Charakter kapitana Arnolda, był dziwną różnych żywiołów przestarzałych mięszaniną. Zanosz był bardzo pobożny, przytem mystyk i goniący myślą za rzeczami cudownemi, razem z tem w życiu powszedniem wesoły, kobieciarz, galant i śmieszek. Regularny jak dobry zegarek, pracowity, miał czas na wszystko — na godziny w kawiarni z przyjaciołmi, na przysługiwanie się młodym panienkom i młodym mężatkom i na zarabianie na chleb powszedni.
Kapitan pracując lat wiele nie dorobił się majątku, ale, jak powiadał — kłopotu ziomkom z pogrzebem nie miał zostawić. Zapasik renty był w biurku.
Pochodziła ona z oszczędności, bo fortuna w inny sposób mu się nie uśmiechała.
W pierwszych latach po przybyciu do Paryża, gdy mu podobno pensyjkę, do której miał prawo, niewiadomo z jakich powodów zakwestyonowano, z dumu żołnierską plunął i wyrzekł się jej na zawsze. Miał przyjeżdżając tu okrągłych siedmdziesiąt dukatów w kieszeni. Szukał przez