Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

to uparte. Nie zmienię go, pocóż napróżno mamy się spierać?
Jadę jutro, nieodwołalnie — dokończył Jordan.
Na twarzy Floryana widać było pasowanie się z sobą.
— Chodź, proszę cię, zostań ze mną — do jutra, daj mi zebrać myśli.
Jordan nic już nie mówiąc, szedł z nim na górę. Siedli — milczeli.
Kilka razy z różnych stron próbował Małdrzyk zaczepiać przyjaciela, usiłując zachwiać jego postanowieniem — napróżno.
Jordan w końcu zamknął rozprawy temi słowy:
— Być bardzo może iż się mylę, że to co za środek zbawienny dla nas, dla ciebie uważam — nie będzie tak szczęśliwem jak się spodziewam; ale — wyrwać cię ztąd, jest koniecznością. Ty tu zgnijesz...
— A tam? — zapytał Małdrzyk.
— Nie wiem, możesz odżyć.
Wieczorem, Klesz sam wniósł że coś zjeść było potrzeba, ale poprowadził Floryana do piwiarni naprzeciw, gdzie kazał dać dwa kufelki piwa, chleba z masłem i szynki.
— To dosyć na umorzenie głodu — rzekł — a z kasą potrzeba się rachować ściśle.
0stygły, rozczarowany, zamyślony Małdrzyk,