Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szczono. Z odnowioną życzliwością powitał go znudzony Nabab. Myślińskiego znowu nie było, a hrabia Trzaska, którego długi wzrosły były do rozmiarów niepokojących, i niedających się już małemi nadpłatami przeciągnąć do idealnych terminów — wyjechał cicho, niespodzianie do Wiednia, zkąd już niemiał powrócić.
Zbolały Małdrzyk — przy pierwszem słowie dodał że przyszedł z pożegnaniem.
— Na Boga! i ty wyjeżdżasz! — zawołał chory — cóż to znaczy?
— Wypędzają mnie.
Nabab rzucił się na kanapce.
— Potrzeba iść do Beusta, to się da przerobić. Baronowa.... wymoże to na nim.
Baronowej U — przypisywano naówczas wpływ wielki u ministra, i przez nią szły wszystkie prośby do niego. Floryanowi zaświecił promyk nadziei, gotów był, nawet przeciwko Jordanowi, pozostać w Dreznie, obawiał się tej walki o byt, jaka mu groziła w przyszłości. W Dreznie, bliżej kraju, wśród ciągle przesuwających się tędy ziomków — jakoś żyć i wyżyć było można, nieokreślonemi nadziejami, pożyczkami i błogiem farniente.
— Gdyby coś zrobić się dało? — westchnął.
Nabab zdawał się mocno sprawę biednego Floryana brać do serca. Mimo bólu zębów ruszył się z kanapy.