Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Z powodu?
— Z którego się tłómaczyć nie raczono. Nie ma co mówić gościnni są sasi.
Filip się trochę strwożył.
— Miałożby to być prawidłem dla wszystkich? Przyznam się że nie miałbym ochoty, szukać nowego przytułku i odbywać nowicyatu w kraju, który zawsze poznawać i nawykać trudno do niego. Tu przynajmniej nauczyłem się żyć chlebem z masłem, kiełbaską i piwem.
— Polska natura jest dość wytrzymałą — wtrącił Klesz — nauczyłbyś się pić tak samo farbowane na czerwono kwaśne wino, i jeść tłustą zupę bez mięsa.
— Może nie w porę — odezwał się Filip obracając do Małdrzyka — lecz muszę ci oznajmić, że wczoraj fotografował się u nas Nabab — raczył rozmawiać ze mną i troskliwie się dopytywał o ciebie. Nie umiałem mu powiedzieć nic, oprócz że dotąd tu jesteś jeszcze.
— Muszę go pójść pożegnać — rzekł Floryan. — Jordan na mnie poczeka, jeśli nie znajdę Nababa kartę mu rzucę.
Dosyć niechętnie zgodził się na to Klesz milczeniem, a Małdrzyk wyrwał się swojemu mentorowi z myślą może zajrzenia jeszcze do Lischen. Właśnie o to posądzał go przyjaciel.
Przeciw wszelkiemu prawdopodobieństwu, pan, chory na zęby, był w domu — Floryana wpu-